Recenzja książki „Linia” Elise Karlsson – w pracy, która zjada duszę

„Linia” autorstwa szwedzkiej pisarki Elise Karlsson to powieść niepozorna, lecz uderzająco trafna. To nie jest książka, która próbuje czytelnika oczarować wartką akcją czy spektakularnymi zwrotami fabularnymi. Zamiast tego Karlsson oferuje coś znacznie trudniejszego i bardziej niepokojącego – portret codziennej, cichej opresji. To opowieść o świecie, w którym praca przestaje być źródłem satysfakcji, a staje się narzędziem kontroli i dezintegracji tożsamości.

Główna bohaterka – bezimienna, pozbawiona cech charakterystycznych, jakby celowo wymazana – podejmuje pracę w tytułowej Linii. Co to za miejsce? Trudno powiedzieć. Linia to call center, ale też biuro, instytucja, system. Nie wiemy dokładnie, czym się zajmuje ani jaki jest jego cel. I nie to jest najważniejsze. Karlsson pokazuje, że nie liczy się już sens pracy, tylko trwanie – obecność, gotowość do spełniania poleceń, bycia trybikiem.

Styl pisarki jest oszczędny, niemal ascetyczny. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, ale pozbawiona emocji. Zdania są krótkie, suche, czasem wręcz urwane. Wszystko to wzmacnia wrażenie alienacji i odrealnienia. Bohaterka opisuje swoją rzeczywistość jakby zza szyby, bez zaangażowania, bez poczucia sprawczości. I tu kryje się siła tej prozy – Karlsson nie musi opisywać ucisku wprost, bo cały klimat książki nim przesiąknięty. Nawet najbardziej banalne czynności – dojazd do pracy, rozmowy z przełożonym, spojrzenia współpracowników – noszą znamiona absurdu i przemocy symbolicznej.

„Linia” to też opowieść o wyobcowaniu, samotności i braku zakorzenienia. Bohaterka nie ma przeszłości, nie wiemy nic o jej rodzinie, marzeniach, planach. Jej życie toczy się od jednej zmiany do drugiej. Praca w Linii wciąga ją jak bagno – z każdym dniem coraz trudniej odróżnić, gdzie kończy się firma, a zaczyna ona sama. Karlsson świetnie uchwyciła ten moment, kiedy człowiek staje się funkcją systemu, a nie jego uczestnikiem. I choć bohaterka podejmuje próby ucieczki – opuszcza pracę, próbuje czegoś innego – zawsze wraca. Bo Linia, mimo wszystko, daje pozór bezpieczeństwa.

Co ważne, „Linia” nie jest jedynie metaforą korporacyjnego świata. W tle wyraźnie pobrzmiewają tematy społeczne: klasowe różnice, prekariat, pochodzenie imigranckie, niepewność zatrudnienia. Karlsson nie moralizuje, ale daje do zrozumienia, że dla wielu ludzi Linia nie jest wyborem – to jedyna opcja. Bohaterka wspomina o innych pracownikach, którzy nie mówią płynnie po szwedzku, którzy nie znają systemu, którzy nie mają siły, by walczyć. Linia wchłania ich wszystkich bez wyjątku.

Pod względem konstrukcji literackiej „Linia” przypomina nieco opowieści Ottessy Moshfegh czy nawet Franza Kafki. Mamy tu absurd, rutynę, jednostkę zderzoną z niezrozumiałym i obojętnym systemem. Jednak Karlsson pisze bardziej surowo, mniej literacko – co w tym przypadku działa na korzyść książki. Ta pozorna prostota formy idealnie oddaje treść – świat, w którym wszystko zostało zredukowane do najprostszych funkcji i komunikatów.

Czy ta książka jest dla każdego? Niekoniecznie. Czytelnicy szukający tradycyjnej fabuły, emocji, klasycznych wątków mogą się poczuć zagubieni. Ale ci, którzy cenią literaturę społeczną, minimalistyczną i niepokojącą, znajdą tu wiele do przemyślenia. To powieść krótka, lecz gęsta. Taka, którą można przeczytać w jeden wieczór, ale rozważać przez wiele dni.

Podsumowując – Linia Elise Karlsson to literacki portret codziennego wypalenia, pracy bez sensu i życia bez celu. To głos w sprawie, której nie da się już ignorować – jak funkcjonujemy w świecie, który stawia efektywność ponad człowieczeństwo? Karlsson nie daje odpowiedzi. Ale zmusza, byśmy zadali sobie pytania.

Opinie o tekście

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *